Jesteś tutaj:  Aktualności - Henryk Wieniawski / "Le Supreme Adieu" - artykuł na stulecie katastrofy "Titanica"

"Le Supreme Adieu" - artykuł na stulecie katastrofy "Titanica"



W archiwum Towarzystwa Muzycznego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu znajduje się pewien plakat. Pochodzi z ilustrowanego magazynu, a przedstawia rycinę autorstwa francuskiego artysty Rene Achille’a Rousseau-Decelle’a zatytułowaną „Le Supreme Adieu”. Widnieje na niej ubrana w czerń młoda kobieta, która stoi na pokładzie statku i rzuca na morze kwiaty. Kobietą tą jest Henrietta, druga córka skrzypka i kompozytora Henryka Wieniawskiego, morzem – Atlantyk, gdzie 14 kwietnia 1912 r. po zderzeniu z górą lodową zatonął pasażerski liniowiec „Titanic”, kwiaty zaś mają upamiętnić jej męża, Josepha Loringa, który zginął w katastrofie.

Fot. Rene Achille Rousseau-Decelle: Le Supreme Adieu. Archiwum Towarzystwa Muzycznego im. H. Wieniawskiego. Dar Petera Rennie.



Henrietta, która urodziła się w 1879 r. w Brukseli, w 1904 r. – roku swego zamążpójścia – mieszkała z matką Isabellą i siostrą Irene w Londynie. Amerykanin Joseph był maklerem giełdowym, który często służbowo podróżował przez Atlantyk. Tym razem postanowił dołączyć do szwagra, George’a Rheimsa w dziewiczym rejsie liniowca „Titanic”, który 10 kwietnia 1912 r. wypłynął z Southampton do Nowego Jorku. Zbudowany w stoczni Harland and Wolff w Belfaście statek był największym i najbardziej luksusowym liniowcem swoich czasów. Miał wyporność 46328 ton, a na jego pokładzie znajdowało się 2207 pasażerów i członków załogi. George, który mieszkał i pracował w Paryżu, wsiadł na statek w Cherbourgu.

             
Fot. RMS Titanic. Źródło: Wikipedia.                                                               Fot. Joseph Loring. San Francisco Chronicle, 17.04.1912 r.



Późnym wieczorem czwartego dnia podróży Joseph i George siedzieli w palarni. Z informacji o pokonywanych codziennie odcinkach trasy próbowali odczytać prędkość statku. Steward poradził im, by co nieco dodali do swych obliczeń, gdyż statek zwiększył prędkość, o czym świadczyły wyraźniejsze wibracje. George zeznał później przed komisją śledczą, jaką powołano w Nowym Jorku dla zbadania przyczyn katastrofy, że przez bulaj w korytarzu zauważył, jak na zewnątrz statku szybko przesuwa się coś białego. Była to góra lodowa która rozerwała poszycie liniowca. Jej wysokość oszacowano na ok. 100 stóp. W liście do żony George opisał, jak pasażerom polecono nałożyć kamizelki ratunkowe, co też on i Joseph uczynili, a następnie dołączyli do innych pasażerów na pokładzie szalupowym. Pomagali kobietom i dzieciom wsiąść do łodzi ratunkowych a następnie opuszczać je na ocean, co zajęło półtorej godziny. Szalup było szesnaście – rozpaczliwie mało, jak na statek tej wielkości. Choć padł rozkaz, by mężczyźni ustąpili miejsca w łodziach kobietom i dzieciom, kilku usiłowało jednak dostać się do szalup; inni opuszczali się po linach na których podwieszone były łodzie. George był świadkiem, jak pewien oficer zastrzelił mężczyznę usiłującego zająć miejsce w ostatniej szalupie; następnie oficer zasalutował, po czym odebrał sobie życie.

Łodzie odpłynęły. Skutkiem zamieszania, jakie zapanowało wkoło, część z nich wypełniona była jedynie do połowy, a na pokładzie wolno tonącego statku pozostawało jeszcze około półtora tysiąca osób pozbawionych jakichkolwiek dróg ucieczki. Była zimna, gwiaździsta noc; ludzie, według relacji George’a, zaczęli żegnać się z przyjaciółmi i gotować się na śmierć. Joseph uścisnął rękę George’a i poprosił go, by – gdyby udało mu się przeżyć – zaopiekował się jego dwiema córeczkami, pięcioletnią Frances i trzyletnią Joan. Dodał też, że jeśli jemu dane będzie przeżyć, zaopiekuje się żoną George’a, Marie. George cofnął się na chwilę do kabiny po fotografię żony, po czym wrócił na pokład i dołączył do Josepha. Rozebrali się do bielizny, postanowili bowiem skakać do wody i w ten sposób szukać ratunku. Dziób statku był już pod wodą. Statek tonął; jakaś eksplozja ścięła George’a z nóg; zaplątał się w walające się po pokładzie leżaki i liny. Kiedy udało mu się wyswobodzić, zaczął ponaglać Josepha... Jednakże Joseph nie zdecydował się na skok i pozostał na tonącym statku. George, który był znakomitym pływakiem, skoczył w lodowate wody gdzieś pośrodku Atlantyku.

George wypłynął na powierzchnię i zaczął oddalać się od statku w obawie, by nie wessał go wir. Widział, jak dziób „Titanica” idzie pod wodę, zaś śruby napędowe wynurzają się i zawisają w powietrzu. Słychać było donośne eksplozje parowych kotłów i przeszywające krzyki pasażerów miażdżonych o relingi. Powstał ogromny wir, a potem na kilka chwil zapadła cisza, którą przerwały wołania o pomoc tych, którzy znaleźli się w wodzie. Trwało to około pół godziny, po czym na nowo zapadła cisza. George szukał w wodzie czegokolwiek, czego mógłby się chwycić. Wtedy dostrzegł grupę około dwudziestu osób, które sprawiały wrażenie, że stoją po kolana w wodzie. Okazało się, że stoją na zanurzonej składanej tratwie, na którą i jemu udało się wejść. Trzęsąc się z zimna stanął obok innych rozbitków i tak jak oni próbował zachować równowagę by zapobiec wywróceniu się tratwy. Mordęga trwała sześć godzin. Musieli odpychać kolejnych rozbitków usiłujących wdrapać się na tratwę, gdyż ta wypełniona była już po brzegi. Tej nocy z zimna i wyczerpania zmarło osiem osób.

Nad ranem jedna z szalup ratunkowych „Titanica”podjęła George’a i innych rozbitków z wody i przewiozła na „Carpathię” - statek, który znajdował się najbliżej „Titanica” i najszybciej zareagował na jego wołania o pomoc. „Carpathia” pełną parą przepłynęła rozległe pole lodowe najeżone lodowymi górami o wysokości dochodzącej do 200 stóp by jak najszybciej znaleźć się na miejscu katastrofy. Z ogólnej liczby 2207 pasażerów i członków załogi „Titanica” ocalało zaledwie 712 osób.

George dotarł do Nowego Jorku 18 kwietnia. Zatrzymał się na chwilę u brata by zaleczyć odmrożenia oraz napisał list do przebywającej w Paryżu żony, w którym sugestywnie opisał tragiczne wydarzenia, jakie stały się udziałem jego i jego szwagra Josepha Loringa. Ciała tego ostatniego nigdy nie odnaleziono, list zaś został w 1981 r. opublikowany w książce o „Titanicu”.

Kiedy wiadomość o tragedii dotarła do przebywającej w Londynie żony Josepha, Henrietty, ta natychmiast zarezerwowała miejsce na płynącym z Liverpoolu do Nowego Jorku liniowcu „Carmania”. Kiedy statek znalazł się w pobliżu miejsca katastrofy, Henrietta w towarzystwie stewardesy udała się na mostek. Choć większość pasażerów zeszła już na kolację, kilka osób znajdujących się jeszcze na pokładzie było świadkami bolesnej sceny, kiedy Henrietta wrzuciła na wodę duży, upleciony z róż i lilii wieniec oraz naręcza ciętych kwiatów. Opis tego zdarzenia pod tytułem „Flowers for the Ocean Grave" [Kwiaty na oceanicznym grobie] opublikował „The New York Times”, co mogło zainspirować Rousseau-Decelle’a do stworzenia własnej interpretacji owego le supreme adieu, ostatniego pożegnania Henrietty z młodym małżonkiem.


Peter Rennie

Tłum. Waldemar Łyś